Blog

MARATON – Marzenia są po to, by je spełniać…

26 października 2014 roku zostanie w pamięci Arka GOŁĘBIEWSKIEGO z Ciechocinka tak, jak w mojej pozostała data 14 września 1980 roku. To daty naszych debiutów maratońskich, tego się nie zapomina do końca życia. Ja debiutowałem w Maratonie Pokoju w Warszawie zajmując 2. miejsce z wynikiem 2:22:29, Arek wybrał Toruń, gdzie za cel postawił sobie złamanie bariery 4 godzin.

Arek jest „absolwentem” BIEG-ajni SKARŻYŃSKI-eGo, brał udział w organizowanym przeze mnie w Międzywodziu obozie szkoleniowym, gdzie od podszewki poznał metodykę budowania formy sportowej. Jego start w Toruniu miał mu dać odpowiedź na pytanie, czy przygotowania do tego startu zaowocują wynikiem na miarę aktualnych możliwości.

Ale… oddaję głos Arkowi:

26.10.2014 r. – to jest i będzie pamiętna dla mnie data w moim życiu. Pamiętam jak dziś, kiedy dokładnie cztery lata temu tj. w roku 2010 zapragnąłem przebiec maraton. Wtedy mój stan psychiczny i fizyczny był bardzo kiepski (był nawet gorszy). Właśnie wtedy pojawiła się myśl przebiegnięcia maratonu, dystansu który nie wszystkim jest pisany. Ja chciałem być tym, któremu było to dane. Zapragnąłem pokonać ten dystans – i tyle w tym temacie.

Na zdjęciu powyżej ja to ten z numerem 158. Pozostali to przyjaciele, z którymi obecnie tworzymy Stowarzyszenie biegowe w Ciechocinku

Tak więc, żeby to osiągnąć musiałem i chciałem przystąpić do treningów. Na początku nie wiedziałem do jakich, więc po prostu zacząłem truchtać… Pamiętam swój pierwszy trening, który odbyłem właśnie… 26 października 2010 roku. Trening wyglądał tak: 500 m biegu i 200 m marszu. Dodam, że po biegu nie mogłem złapać tchu, dlatego przechodziłem do marszu. Dystans jaki wtedy w sumie marszobiegiem pokonywałem wynosił około 3 km – dla mnie wtedy bardzo dużo, z czego byłem ogromnie dumny. Po treningu nie miałem ochoty na nic, tak byłem wyczerpany. Dla porównania dziś robię 3 km rozgrzewki przed treningiem głównym tempem około minutę i trzydzieści sekund szybszym, niż wtedy kiedy miałem najszybszy trening. Tak to właśnie wyglądało.

Treningi jednak nie poszły na marne – po miesiącu dystans ten pokonywałem już tylko biegiem, a ściślej truchtem, a po kilku miesiącach truchtałem już 5 km. I tak biegałem przez rok. Aż tu nagle…

No właśnie, na mojej stałej trasie spotkałem maratończyka (dziś jest moim przyjacielem), który podbiegł do mnie i spytał „jak długo już biegam i jakie biegam dystanse”. Odpowiedziałem mu, że codziennie od roku biegam po 5 km. Zdziwił się, dlaczego nie próbuję pobiegać dłuższe dystanse, ale trochę rzadziej niż codziennie. Mówił też, że takie bieganie przyniesie lepsze rezultaty. Wtedy sobie pomyślałem, dlaczego tak nie robię, przecież powinienem już być gotowy na to by przebiec 10 km. I tak stopniowo najpierw 7 km, później 8 km, a któregoś dnia stało się – przebiegłem 10 km, moje pierwsze 10 km w czasie 1h:10min. I od tego momentu regularnie, co trzeci trening, robiłem już 10 km.

Minął kolejny rok. Oczywiście w trakcie tego roku nie biegałem cały czas, przeszedłem pasmo kontuzji, które nawiedzały mnie co chwile. Przyczyną tego niewątpliwie była i jest do tej pory moja waga. Wtedy ważyłem grubo ponad 90 kg. Dziś po maratonie 84,4 kg.

Kiedy tak sobie biegałem te dziesiątki (miałem już aplikację endomodo) zaczęło mi czegoś brakować. Biegałem tylko do wyznaczonego punktu i wracałem do domu. Trening był bardzo nudny, tzn. nie było nic innego jak tylko bieg ciągły i to chyba w pierwszym zakresie. Zaczęła się pojawiać koncepcja prawdziwych treningów, bo te nie przynosiły zamierzonych rezultatów, a do tego… strasznie mnie nudziły. Szukałem i szukałem, aż trafiłem na stronę Maratonów Polskich. Od tego momentu bieganie stało się prawdziwym rytuałem: zasmakowałem pierwszych przebieżek, biegów szybszym tempem, sprintów i dłuższych wybiegań czy  krosów, moje nogi zaczęły mnie same nieść. Bieganie nabrało innego wymiaru, już nie tylko biegać, żeby się lepiej czuć, ale biegać po to, by poprawiać swoje wyniki.

Pierwszy mój cel to pokonanie bariery godziny w biegu na 10 km -Uuało się bez żadnego problemu. Następnie chciałem złamać 50 minut na 10km. I wtedy zaczęły się regularne treningi pod zawody na 10 km. W Toruniu w kwietniu 2013 r. zrobiłem 10 km w 46:01. Czas mnie powalił na kolana??!! Byłem bardzo zdziwiony, kiedy tempo po pierwszym kilometrze w endomondo wskazało 4:30/km, wiadomo że endo trochę przekłamuje, ale i tak był to międzyczas dla mnie szokujący. W sumie średnia całego biegu wyszła 4:36/km. Stało się bariera 50:00 złamana!!! Potemw planach był półmaraton, który kilka miesięcy po biegu w Toruniu pobiegłem w 1:43:48 – średnia biegu 4:55/km. WOW, ile ja jestem w stanie jeszcze pobiec, jak szybko i jak długo? No właśnie, ciekawe co będzie z maratonem?

Myśląc o maratonie musiałem się do niego solidnie przygotować. Ale jak to zrobić? Szukałem w Internecie i natknąłem się na Pana Jurka Skarżyńskiego, i nie tylko na niego, ale jakoś jego twarz była na tyle przyjazna, że postanowiłem dogłębnie się przyjrzeć jego karierze i oczywiście treningom. Jego wyniki robiły wrażenie, bo pokonanie maratonu w czasie 2:11:42 to dla mnie KOSMOS. Musiałem, ale to musiałem porównać jego treningi z moimi, oczywiście nie pod względem czasów, ale pod względem jego samego wyglądu. Okazało się, że jestem laikiem biegowym – delikatnie to ujmując.

No cóż, świat kręci się dalej, a ja chciałem jednego – mieć jego książki. Zakupiłem i „Biegiem przez życie”, i „Maraton”. Nie omieszkałem też być na obozie szkoleniowym z panem Jurkiem Skarżyńskim w Międzywodziu w listopadzie 2013 r. Tam dowiedziałem się bardzo wiele, a Pan Jurek tryskał energią i chęcią pomocy. Bardzo mi się to spodobało. Nie zgrywał gwiazdora,  ani jakiegoś herosa, to po prostu zwyczajny człowiek, jak my wszyscy, który bardziej poświęcił swój czas na treningi, niż my, niż Ja. Od tego czasu marzyłem już tylko o pokonaniu maratonu. Oczywiście mam swoje ambicje i chciałem go pokonać poniżej 4 godzin.

W książce „Maraton” jest dokładnie opisany trening, ale warunkiem przystąpienia do treningu jest zapoznanie się z książką „Biegiem przez życie”, gdzie wszystkie podstawy wprowadzające do przyszłego lepszego treningu są tam opisane. Trenowałem solidnie, ale krócej niż zawsze, bo miałem tak zwaną kamicę nerkową, czyli kamienie nerkowe, które wykluczyły mnie z treningu na prawie 3 miesiące. Dlatego mój wybór padł na maraton jesienny, w październiku, właśnie w Toruniu, co dało mi 1 miesiąc dłużej na trening. Przygotowany byłem na czas w okolicach 3:30-3:45, ale czas w jakim chciałem ukończyć mój debiutancki maraton to 4h – to było moim marzeniem.

Nadszedł ten dzień, dzień spełniania marzeń. Dzień zawodów zacząłem o godz. 6 rano. Nawet mój trzymiesięczny synek był dla mnie łaskawy i przespał całą noc (bez dokarmiania). O 6:30 śniadanie i przygotowania do odpowiedniego ubioru. O 8:30 razem z synkiem, żoną i moim tatą pojechaliśmy na start. Było zimno, ale słonecznie. O godz. 10 wystartowaliśmy, przeżegnałem się na starcie, włączyłem garmina i ruszyłem na trasę swego wymarzonego maratonu. Zaczęło się, uczepiłem się zająca z balonikiem na 4:00. Początkowo biegł równo tempem w około 5:40/km, później – nie wiedzieć czemu – przyspieszał. W zasadzie do 28 km biegło się bez żadnych problemów. Na 29 km nogi zaczęły dawać o sobie znać, stawały się cięższe, niż zwykle i z trudem utrzymywałem tempo zająca. Po 30 km kryzys minął, choć dalej biegłem z obolałymi nogami, ale już tak tego nie odczuwałem. Zając się powoli oddalał, ale nie przerażało mnie to, bowiem biegł na wynik 3:55, a ja biegłem swoim równym tempem, czasami nawet poniżej 5:44/km, bo miałem nadwyżkę z pierwszej połówki. W sumie może dobrze, że biegł szybciej. Zacząłem wyprzedzać sporo osób, które troszkę przecenili swoje możliwości i zaczęli zwalniać, niektórzy wręcz stawać, żeby zaczerpnąć powietrza. Ja biegłem swoje. Jak się później okazało na odcinku od połowy dystansu do mety wyprzedziłem prawie 100 osób!

Kiedy przekroczyłem 38 km, zegarek wskazywał średnią biegu 5:37/km, wiedziałem że na pewno złamię 4 godziny. Bieg nie sprawiał mi już problemów, a 40 km przyszedł szybciej niż myślałem. Ostatni kilometr miałem najszybszy – 5:24! Robiąc ostatnie 200 m na stadionie biegłem jak w transie, nie ukrywam,  łza mi się uroniła.

Mój oficjalny czas to 3:57:23. Na mecie czekali na mnie żonka z synkiem, tata i znajomi. Ten maraton zadedykowałem synkowi, żonie i sobie. Moje marzenie po 4 latach spełniło się i od tej pory wiem, że marzenia są po to, by je spełniać. Zostałem już dożywotnio MARATOŃCZYKIEM!!!

Rodzinka, tuż przed startem

 

Ten najniższy w głębi to JA, na lewo od balonika – 7 km

 

Ja w głębi po prawej stronie – biała czapeczka i niebieska bluza, słabo widoczny nr  158 –  15 km

 

Ostatnie metry mojego najszybszego kilometra w tym maratonie.

 

Upragniona meta 🙂

 

Już na mecie, a co mi tam, pobiegnę kolejny maraton 😉

 

A to moi KIBICE 🙂

 

 

 

One Comment on “MARATON – Marzenia są po to, by je spełniać…

  1. Dziękuje Jurku za opublikowanie strony. Jednocześnie dziękuje za wszystkie wskazówki udzielone podczas obozu szkoleniowego w Międzywodziu. Wiem też, że stać mnie na lepszy wynik i do tego będę dążył. Obecnie jestem w okresie roztrenowania, ale już mam kolejne plany na sezon 2015. Co prawda moim priorytetem będzie „szybka” dycha i „szybki” półmaraton, a maraton sam pójdzie:) i na pewno szybciej jak w Toruniu.
    Pozdrawiam i zachęcam innych do wzięcia udziału w szkoleniu z Jurkiem Skarżyńskim

Skomentuj Arkadiusz Anuluj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

You may use these HTML tags and attributes:

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>