Oto ciekawa relacja z zawodów, którą otrzymałem od Mietka Jurochnika z Dublina: Dla wielu data 14 lutego kojarzy się przede wszystkim z Walentynkami, dla mnie w tym roku, to data szczególna, ponieważ dzisiaj o 10:00 rano rozpocząłem powolny proces utraty dziewictwa! Tak, tak – dziewictwa, ale „dziewictwa biegowego” podczas „Cupid’s Dash Fun Run”, czyli Dublińskiego Walentynkowego Biegu Ulicznego, który rozegrano na dystansie 10 kilometrów.
Po kilku miesiącach przygotowań, jako absolutnie początkujący biegacz, postanowiłem zmierzyć się z tym dystansem. Miałem trzy cele do zrealizowania: bieg ukończyć, nie przybiec ostatni i poprawić swój rekord życiowy ustanowiony na tym dystansie podczas treningów. Melduję posłusznie, że wszystkie trzy założenia zostały zrealizowane w 100%, a rekord życiowy poprawiłem aż o prawie 10 minut. Uzyskany czas 1 godz. 7 minut i 32 sekundy to wprawdzie wynik nieoficjalny (czekam ciągle na komunikat organizatorów), ale biorąc pod uwagę najlepszy mój czas osiągnięty na treningach (1:17:19 z 1 lutego 2009), ten wynik zrobił na mnie duże wrażenie. Bieg odbył się w malowniczym miejscu jakim jest Dubliński Phoenix Park. To największy park miejski w Europie, a drugi na świecie. W biegu uczestniczyło prawie 600 osób, głównie Irlandczycy, ale byli też biegacze z Anglii, Izraela i mocna grupa z USA. Ja byłem jedynym Polakiem. Biorąc pod uwagę to, ilu nas tu mieszka, było to bardzo dziwne.
Polska też tu jest, a co…
…no i znaleźli się również polscy kibice: Grześ z żoną Moniką, która robi to zdjęcie.
Irlandzcy twardziele. Ciekawe w jakich strojach biegają latem?
W oczekiwaniu na moment startu – zupełnie spokojny i skoncentrowany.
No i zaczęło się – bieg rozpoczęty. Tempo bardzo mocne, jak dla mnie za mocne!
Na pierwszych metrach jeszcze zadowolony i uśmiechnięty.
Ekipa z Finlandii? Im również udzieliła się atmosfera biegu…
…chyba aż za bardzo!
Finisz i ostatnie metry, bardzo zmęczony, ale bardzo szczęśliwy. Ta grupka „lasek” za mną, nie miała żadnych szans. Jeden z moich przyjaciół wiele lat temu oznajmił mi, że chce zacząć biegać. Super – pomyślałem, to jest naprawdę coś. Gdy po kilkunastu tygodniach spotkaliśmy się w biurze, spytałem: Jak tam bieganie? Świetnie – odpowiedział. No to pytam o osiągi, a on, że jeszcze nie wie, ale dres już kupił. Jego dres ciągle ma się świetnie, ale pewnie już za mały, ja natomiast mam teraz mnóstwo powodów do tego, by być zadowolonym. Przeżycie takiej imprezy, to niezapomniane chwile, warte tego potu i regularnej walki ze swoimi słabościami. Po to, by móc zrobić sobie na przykład takie oto zdjęcie:
Następny bieg 5 kwietnia również w Dublinie. Będzie to największa „dycha” w Irlandii – „Great Ireland Run”. Już się zgłosiłem. W ubiegłym roku wzięło w nim udział 8 000 biegaczek i biegaczy. Znów mam trzy cele do zrealizowania. Tym razem będą to: 1. Ukończyć bieg. 2. Nie przybiec ostatni. 3. Złamać barierę jednej godziny! Pozdrawiam: OMC* Maratończyk Mietek *(O Mało Co)