LO 13 im. Henryka Sienkiewicza w Świebodzinie – „nasze” liceum. W latach 1971-1974, czyli pomiędzy 15., a 19. rokiem naszego życia było tylko szkołą, w której się uczyliśmy. Wtedy jednak kształtowała się nasza osobowość, poznawaliśmy świat, siebie i innych. Nie byliśmy już dziećmi, ale i nie byliśmy jeszcze dorosłymi – „wisieliśmy” pomiędzy tymi dwoma światami. Można żałować, że trwało to tylko 4 lata, bo to były najpiękniejsze lata – tak to teraz zgodnie oceniamy – naszego życia! Po maturze, w 1975 roku, „zeszliśmy na ziemię” – rozjechaliśmy się po świecie szukając na niej swego miejsca. Niektórych „zjazdowiczów” zobaczyłem po raz pierwszy po 30 latach, ale części kolegów i koleżanek jeszcze dotąd nie spotkałem. Może ujrzę ich podczas następnego zjazdu?
Krzysiek Bryczkowski (przyleciał na zjazd z Nowego Jorku, gdzie mieszka od ponad 10 lat!), Krystyna Skórska, Dorota Chłopowiec, Julek Kordoń, Jadzia Siekierska, Waldek Ziętek, Leszek Łuczak, prof. Tchórzewska , Marek Zalewski, Zygmunt Rogowski, prof. Koczorowski, Gienia Maćków, a z przodu: Mirek Piszczyński, ja, Mirka Trela, Halina Kroma i Krzysia Martonis (oczywiście podałem panieńskie nazwiska dziewczyn). Tylko 15 z ponad 40-osobowej klasy! Ostatnim razem frekwencja była większa, ale to już trzecie spotkanie w ciągu ostatnich 5 lat (poprzednio w 2000 i 2002). Czyżby zjazdy były zbyt często?
Gdyby nie zaangażowanie Mirka i Zygmunta pewnie nigdy by do tych spotkań nie doszło. To dzięki nim możemy się spotykać na zjazdach co kilka lat. Dziękujemy!!!
Od pierwszej chwili aparaty fotograficzne pracują na wysokich obrotach. Zmieniają się tylko konstelacje towarzyskie i tło. Tu tłem jest największe jezioro na Ziemi Lubuskiej – Jez. Niesłysz. To tylko kilka kilometrów od „naszego” Świebodzina. A propos – wprawdzie od 30 lat mieszkam w Szczecinie, ale zawsze byłem, jestem i będę świebodzinianinem! To przecież miejsce mojego urodzenia i kilkunastu pięknych lat mego życia.
Chodziłem do klasy o profilu matematyczno-fizycznym. Straszne? Piękne! Niewątpliwie ogromną zasługę w takiej ocenie miała ta dwójka profesorów: „Florcia” od fizyki i „Kaczor” od matematyki. Żebyście mieli takich pedagogów te przedmioty stałyby się waszymi ulubionymi. Co ważne – byli nie tylko znakomitymi nauczycielami swoich przedmiotów, ale mieli to „coś”. Rozumieli, że w tym wieku oprócz przekazania solidnej wiedzy ważne jest odpowiednie podejście do ucznia – dopingowanie do ujawniania swoich zdolności u najlepszych, ale nie „dołowanie” mniej zaangażowanych, co powoduje po jakimś czasie samoistną chęć do nadrabiania zaległości. W efekcie nie mieliśmy nigdy problemów z tymi przedmiotami na dalszym etapie nauki. Wiesiek Kaczmarek (niestety nieobecny na zjeździe), który nie był orłem u „Florci”, jest teraz… profesorem fizyki i wykładowcą na uczelni w australijskiej Canberze! I za to im dziękowaliśmy!!!
„Kaczor” był szczególnie oblegamy przez dziewczyny, ale praktycznie wszyscy robili sobie pamiątkowe zdjęcia z naszymi ulubionymi profesorami.
Krzysia i Dorota nie widziały się ani razu od 30 lat. Nic dziwnego, że miały sobie dużo do powiedzenia.
Tańce, hulanki i swawole trwały niemal do białego rana…
Gdy kończyliśmy zabawę i „długie Polaków rozmowy”, zbliżał się wschód słońca. Widok na jezioro zapierał dech w piersiach.