Blog

Herbalife Triathlon Susz

Gliwiczanin Robert Krzak po zdobyciu 7 kontynentów jako maratończyk od kwietnia wznowił przygotowania do startu w triatlonie w Suszu, gdzie dystanse wynosiły 1,9 km pływania, 90 km roweru i klasyczny półmaraton biegowy. Startował tam już przed rokiem, a teraz miał apetyt na solidny rekord życiowy. jak wyszło?

Oto jego relacja:

Już dawno nie czekałem z takim zniecierpliwieniem na zawody. Wydawałoby się, że jestem już przyzwyczajony do startowania tylko w dwóch maratonach w roku i kilkumiesięczne przygotowania do tego jedynego startu to żaden problem. Tu jednak nie chodziło o maraton, ale o moją nową pasję – triathlon. Jak na razie to jestem oseskiem w tej dyscyplinie. W zeszłym roku po miesięcznym przygotowaniu rowerowym (1000 km) i troszkę dłuższym pływackim zmierzyłem się z połówką Iromana w Suszu (1,9 km pływanie, 90 km rower, 21,1 km bieg). Ogólnie poszło mi dość dobrze, ale tylko dlatego, że jestem dobrym biegaczem. Po pływaniu wyszedłem z wody na 269. pozycji na 430 osób, czyli lekko za połową stawki, i poszło mi lepiej, niż myślałem. Z rowerem było gorzej, bo ledwie wykręciłem średnią 30 km/h, a sił starczyło mi tylko na pierwsze 30 km. Resztę wymęczyłem i nawet tętno nie chciało mi skoczyć wyżej. Reaktywacja nastąpiła podczas biegu. To tak jak w filmach z Supermanem, gdzie bohater po założeniu swojego obcisłego kombinezonu z pelerynką dostawał magicznej mocy. U mnie to wyglądało tak, że po założeniu butów, dostałem takiego „powera”, że ciągle biegłem lewą stroną z włączonym migaczem. Wybiegałem ze strefy zmian na 224. pozycji, żeby ostatecznie znaleźć się na 102. miejscu. „Wchłonąłem” 122 osoby, uzyskując 14. czas samego biegu (1:24:46). Ostatecznie byłem 7. w kategorii wiekowej. Uzyskałem czas 5:12:31. Jak na debiut to nieźle. Emocji było co nie miara i mocne postanowienie powrotu w przyszłym roku z ambicjami bicia kolejnych życiówek.

 

Jednak po Suszu odstawiłem rower ze względu na przygotowania do maratonów w Chicago (w październiku 2011) i na Antarktydzie (w marcu 2012). Miałem wrócić do treningów rowerowych po powrocie z Białego Kontynentu. Czasu miałem więcej, bo ze względu na Euro 2012, zawody przesunięto o miesiąc, na 7 lipca. O tym, co można zrobić w 3 miesiące miałem się przekonać w niedługim czasie.

Pechowo przed Antarktydą, kiedy złapałem już życiową formę, nabawiłem się zapalenia pochewki Achillesa i maraton przebiegłem z niewyleczoną kontuzją. Dopiero po powrocie 3-tygodniowa przerwa pozwoliła mi uśmierzyć ból. Zacząłem jednak treningi z obawą, czy nie powróci i przez pierwsze 3 tygodnie tylko truchtałem, nie robiąc żadnych mocniejszych akcentów. Na rowerze Achilles jest mniej obciążony i tam dawałem z siebie więcej. Pogoda nie dopisywała i wiele treningów musiałem robić na trenażerze w piwnicy. To jest dopiero przyjemność. Po kilku minutach zaczynasz się pocić i przez cały 2-godzinny trening pot kapie z nosa. Nic nie daje nawet otwarte okno. Po takim treningu ubranie można wykręcić. Ale jak to mówią kolarze „noga zaczęła mi podawać” i widząc wzrost formy coraz przyjemniej mi się trenowało.

Gdy wszedłem już ostro w trening mój plan tygodniowy wyglądał tak:

– poniedziałek – oczywiście wolne, to rzecz święta.

– wtorek – rano pobudka o godz. 4:45, 5:05 już jestem na trasie biegowej, robię 8 km, wracam po córkę i syna, których zabieram na basen na trening pływacki. Całe szczęście, że mieszkam przy kompleksie leśnym, na którym ostatnio wybudowano 50-metrowy basem olimpijski i dojazd zajmuje mi tylko 4 minuty. Dzieci zaczynają godzinny trening na basenie, a ja idę skończyć trening biegowy. Godzina 6:40 jestem już na basenie,  żeby zrobić 30-minutowy trening pływacki. Całe szczęście, ze sekcja zostawiła 2 tory wolne. Po basenie zawożę dzieci do szkoły i jadę do pracy, zajadając się bananami. Po pracy robię jeszcze 2 godziny treningu rowerowego.

– środa – godz. 5:20 – tylko bieganie. W tym dniu robię akcent biegowy – WB3 lub WT.

– czwartek – powtórka z wtorku.

– piątek – godz. 6:00 – razem z dziećmi jadę na basen na godzinny trening.

– sobota – rano 90 km roweru, po którym idę pobiegać 14-15 km. Po południu dla relaksu 1-1,5 km pływania 😉

– niedziela – w tym dniu najważniejszy jest trening biegowy – WB3, więc robię najpierw bieg, a potem jadę na 60-90 km roweru. Oczywiście nie zapominam o popołudniowym relaksie na basenie – UFF. Wieczorem solanka.

Dużo tego, w tygodniu wychodzi mi 14 jednostek treningowych i (czasami) prawie 20 godzin treningu. W kilometrach tygodniowo prezentuje się to następująco:

– rower – 250-280 km (maksymalnie 375 km),

– bieg- 65-70 km,

– pływanie – 4-6 km (maksymalnie 7,2 km)

Ciężko być triathlonistą!!! Chciałem jednak sprawdzić na co mnie stać i jakie mam perspektywy, gdy w przyszłym roku skupię się już całkowicie na treningu triathlonowym.

Zauważyłem jednak, że taki wszechstronny trening, wpłynął pozytywnie na moje bieganie. Mimo, że przebiegałem mało kilometrów, a ze strachu przed nawrotem kontuzji odpuściłem całkowicie siłę biegową, byłem coraz szybszy na treningach. Dawno już nie biegałem tak szybko. Pod koniec czerwca potrafiłem wyjść na trening OWB1 i przebiec 15 km w tempie 4:20/km przy tętnie lekko powyżej 140 ud./min.

Mimo, że zwiększyłem objętość treningową, problemy z Achillesem nie powróciły. Jadąc po raz drugi do Susza, stawiałem sobie ambitne cele, może zbyt ambitne, ale trening wykonałem solidny. Pływanie wychodziło mi kiepsko, ale na rowerze czułem się już o wiele lepiej niż w zeszłym roku, a średnia prędkość w graniach 34 km/h na 90-kilometrowym treningu to już nie był wielki problem. Liczyłem, że w każdej dyscyplinie i na strefach zmian coś „urwę”, oczywiście na rower liczyłem najbardziej.

Z pychą obliczyłem, że stać mnie nawet na 4:40, a złamanie pięciu godzin potraktuję jako porażkę. Nie brałem tylko pod uwagę tego, że w dniu startu karty będzie rozdawała pogoda. I faktycznie, w tym roku upał pokrzyżował plany wynikowe wielu zawodnikom.

Na starcie stanęło 550 osób. Gdy czekaliśmy w strefie zmian przed godziną 9, słońce już dawało się we znaki. Do końca przed startem czekałem na założenie pianki, żeby się nie „zagotować”. Czekał mnie najkrótszy, ale najtrudniejszy odcinek zmagań. Pływania obawiałem się najbardziej. Były momenty w czasie przygotowań, że już zaczynało mi coś wychodzić, ale ostatecznie nie widziałem za dużego postępu w stosunku do zeszłego roku. Optymistycznie liczyłem, że uda mi się urwać chociaż 5 minut. Niestety po ogromnej walce z wodą i atakującymi zewsząd przeciwnikami, wychodząc z wody miałem czas lepszy tylko o 2 minuty, a tętno wskazywało aż 164. Byłem „ugotowany”, ale mimo wszystko szczęśliwy, że najgorszy etap mam już za sobą. Strefa zmian poszła mi szybciej niż w zeszłym roku, bo miałem już specjalny kombinezon triathlonowy (nie musiałem się przebierać), który dzięki uprzejmości Pani Małgosi Szałkowskiej uszyła mi firma Vitesse. Strój piękny!!! Z wody wyszedłem na podobnej pozycji jak w zeszłym roku – dopiero 267. Już nie mogłem się doczekać roweru, bo liczyłem, że tu pójdzie mi lepiej. I poszło, ale też nie tak jak planowałem. Optymistycznie myślałem, że „wykręcę” średnią około 35 km/h, ale niestety udało mi się tylko 32,8 km/h. Pocieszające jest to, że potrafiłem utrzymać jednakowe tempo od początku do końca, ale w końcówce, jak w zeszłym roku nie potrafiłem już wejść na wyższe tętno. Może to pływanie dało mi w kość, a może po prostu za krótko jeździłem na rowerze. Bo co to są 3 miesiące treningu. Pogoda jak na razie nie była tragiczna, było ciepło, ale słońce przykryły chmury. Dzięki temu, że miałem lepszy czas niż w zeszłym roku, udało mi się wyprzedzić ponad 100 osób. Nie jest tak źle, ale z marzeniami o wyniku 4:40 trzeba się już było pożegnać. Przestałem od tej chwili myśleć o czasie końcowym, ale tylko żeby jak najlepiej wykonać pracę na bieganiu. I tu zaczęło się już pod górkę. Południe minęło i słońce „wydarło” się za chmur. Zaczęło być parno. Na szczęście punkty z wodą były ustawione prawie co 2 kilometry. Podczas maratonów staram się nie biegać pod zraszaczami wody, żeby przypadkiem nie zamoczyć butów, które mogłyby obetrzeć stopy, ale tym razem czekałem na nie, jak spękana ziemia na krople deszczu. Na punktach odżywczych za każdym razem starałem się wypić jeden kubek wody, a drugi „lądował” na głowie. Szczęście, że założyłem czapkę z daszkiem. Rzadko jej używam, bo nie lubię biegać ani w czapce, ani w okularach. W czasie jazdy rowerem zjadłem niecałego batona i wypiłem 1,5 litra. Więcej nie mogłem w siebie wmusić. Gdy zacząłem bieg nie miałem ochoty na kolejne odżywki, ale na 7. kilometrze zmusiłem się, żeby zjeść jeden żel. Drugiego zjadłem na 14 km. I to wszystko. W zeszłym roku udało mi się przebiec półmaraton tempem 4:01 min/km, a w tym roku liczyłem, że uda mi się pobiec szybciej. Niestety, nie w takich warunkach. Od początku szedłem „jak burza” w stosunku do reszty zawodników, a tempo nie było gorsze niż w zeszłym roku. Robiłem to co zwykle na każdych zawodach biegowych, starałem się motywować tym, że wyprzedzałem kolejnych zawodników, którzy przecenili swoje siły. To pomaga i dodaje mocy. Do końca utrzymałem w miarę równe tempo, choć czas miałem gorszy o ponad 2 minuty w stosunku do zeszłego roku. Niestety wszystkim szło gorzej. Z samego biegu uzyskałam czas 1:26:57 i miałem 9. czas, czyli miejsce lepsze niż w zeszłym roku. Na trasie biegowej wyprzedziłem kolejnych 114 zawodników, żeby ostatecznie z czasem 4:57:29 uplasować się na dobrej 40. pozycji. Na mecie byłem martwy. Ale to nic, ważne że wracam z nową życiówką, poniżej 5 godzin, i kolejnym sukcesem w postaci 3. miejsca w mojej kategorii wiekowej.

Ten start pokazał mi, że jestem w stanie powalczyć przyszłości nawet o kwalifikacje na Hawaje, ale będzie to wymagać ode mnie dłuższej, systematycznej pracy głównie na basenie i na rowerze. Tam widzę jeszcze ogromne rezerwy. W tym sezonie jednak chciałbym się już skupić tylko na bieganiu i spróbować powalczyć o nową życiówkę w Berlinie. Mam niecałe 3 miesiące, żeby doszlifować formę. Mam nadzieję, że przy pomocy Jurka jestem w stanie to osiągnąć, mimo że latek przybywa (48) zejść jeszcze raz poniżej 2:40. Od nowego sezonu przestawiam się całkowicie na triathlon i w przyszłym roku chciałbym pierwszy raz spróbować wystartować w Ironmanie.

W tym roku triathlon w Suszu odbył się po raz 21. W tej chwili jest to najbardziej medialna impreza. Od zeszłego roku promowana przez ambasadorów, którymi są znani aktorzy i dziennikarze. Muszę powiedzieć, że jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak dobre czasy ”wykręcają” ledwie po kilku miesiącach przygotowań.

Zawody maja rangę Otwartych Mistrzostw Polski. Mogę się pochwalić, że mam zaszczyt przyjaźnić się z „najtwardszą” dziewczyną w Polsce – Ewą Bugdoł, która mieszka blisko Gliwic. Ewa od tego roku zaczęła jeździć na rowerze marki Author, czyli mamy wspólnego sponsora, a ja mam Mistrzynię, która pomoże mi w treningu triathlonowym. Wszyscy jesteśmy dumni z Ewy, która w tym roku po raz trzeci z rzędu została Mistrzynią Polski!!! Czapki z głów!!!

W zawodach po raz drugi uczestniczył mój kolega z pracy Rafał Chomik, który też poprawił życiówkę o 11 minut i z czasem 5:16:41 uplasował się na dobrej 94. pozycji. Tak więc cała nasza trójka wracała zadowolona do domu z przekonaniem, że pot wylany podczas wielogodzinnych treningów nie poszedł na marne.

A oto fotoreportaż:

Przygotowywanie sprzętu w strefie zmian

 

Ostatnie rozmowy przed startem

 

Za chwilę 550 osób wypłynie na start na środku jeziora

 

Ruszyła „washing machine”

 

Zbliżam się do punktu odżywczego na 60 km, jak widać humor mi dopisuje

 

Nasza Królowa na trasie biegowej

 

Czyż mój strój nie prezentuje się pięknie? I ta „świeżość w kroku” 😉

 

Rafał walczy na trasie biegowej

 

Ewa już na mecie. Po raz trzeci sięga po koronę, zajmując 18. miejsce w kat. open!!!

 

Finiszowałem jakbym biegł na 400 metrów, a nie kończył 5-godzinne zmagania

 

Ewa na najwyższym stopniu podium

 

Ja na najniższym 😉

 

Po dekoracji, nasza trójka z gwiazdami: kick-boxerką Iwoną Guzowską i dziennikarzem Łukaszem Grass

 

 

 

5 Komentarzy “Herbalife Triathlon Susz

  1. Jurku, ciekawe spostrzeżenie ma Robert odnosnie biegania, a sciślej wpływu tak wszechstronnego treningu na szybkość i świeżość w bieganiu.
    Nie wykonuje SB a mimo to biega rewelacyjnie.
    Jak to mozna wytłumaczyć?

    • Wydaje mi się, że powodem jest wpływ na któryś ze słabych elementów p. Roberta poprzez urozmaicony trening. Tak jak w ksuiążkach p. Jurka jest gdzies napisane, biegamy na tyle szybko na ile pozwala nam najsłabszy element. Nie jestem ekspertem i pewnie łatwo obalić to co anpisałem, ale tak mi się wydaje.

    • Robił rzadziej SB niż zwykle, ale tylko dlatego, że dużo jeździł rowerem. To zastępowało mu SB. Teraz, po Suszu, gdy szykuje się do maratonu, znów będzie MUSIAŁ robić „klasyczną” SB. Bez niej nie ma szybkiego biegania – zapewniam.

  2. Nudna ta Twoja strona Jurek.
    Aktualizajca raz na 2 miesiace i tylko wtedy jak jakis Twoj znajomy gdzies wystartuje i masz sie niby czym chwalic… zal.pl

  3. adam – wiem, że strona powinna działać systematycznie, ale od maja nawał obowiązków uniemożliwił mi zajmowanie się nią. Teraz pracy trochę mniej, więc powoli nadrabiam zaległości, a od października będę już na bieżąco. Mam nadzieję 😉

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

You may use these HTML tags and attributes:

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>