Pół centymetra
Kariera krótsza o pół centymetra
MARATOŃCZYK Wydawnictwo Centralnego Klubu Biegacza, 1995 rok
Przebiegłem w ciągu 20 lat 100 000 km. Brałem udział w ponad 300 imprezach – od biegu na 400 m po maraton, na starcie którego stawałem 41 razy. Moje tętno spoczynkowe wynosiło przed 20 laty 72 uderzenia na minutę, teraz jedynie 40. Gdy w 1972 roku zwyciężyłem podczas Powiatowej Spartakiady Młodzieży w rodzinnym Świebodzinie, uzyskałem na 1500 m wynik 4:50,0. W 1986 roku przebiegłem ten dystans w 3:50,8. Dla jednych ta minuta to żadna różnica, dla fachowców kolosalna, dla mnie 14 lat pracy! Nie, wcale nie zapomniałem napisać ciężkiej pracy, gdyż zawsze daleki byłem od demonizowania treningu długodystansowca. Nigdy nie byłem jej niewolnikiem, choć wymagał wielu wyrzeczeń. Myślę, że jeśli robi się, co się lubi, nie odczuwa się trudów swego wysiłku, a własny pot ma zupełnie inny smak. Podstawowa sprawa, to postawić sobie cel i wiedzieć jak go osiągnąć! A potem już tylko… trening czyni mistrza.
Moje cele zmieniały się niemal z każdym rokiem: być mistrzem Politechniki Szczecińskiej; akademickim mistrzem Polski; być w „50”, potem w „20”, czy wreszcie w „10” w kraju; dostać się do kadry narodowej; zdobyć mistrzostwo Polski; reprezentować kraj w mistrzostwach Europy, mistrzostwach świata, igrzyskach olimpijskich… W miarę sportowego rozwoju podnosiłem poprzeczkę coraz wyżej. Jak to Koziorożec! A że urodziłem się trzynastego, nie udało mi się jednak na tę najważniejszą imprezę pojechać – mimo trzech szans:
1. Do Moskwy, w 1980 roku miałem polecieć w nagrodę za zdobycie tytułu akademickiego mistrza Polski (jako kibic oczywiście!). Ukończenie w tym roku studiów i rozpoczęcie służby wojskowej w SOR odebrało mi niestety możliwość oglądania na żywo sukcesów Malinowskiego i Kozakiewicza! Pozostało podziwianie ich na szklanym ekranie.
2. W 1984 roku, już jako reprezentant Polski, otrzymałem z rąk prezesa PKOl. Mariana Renke, piąte kółko olimpijskie, będące symboliczną nominacją olimpijską. Komu potrzebna była ta farsa? Wiadomo było, że zamiast do Los Angeles, Polacy polecą na Zawody Przyjaźni do Moskwy i Pragi! Marzyłem, by wystartować na Łużnikach, ale 4 lata wcześniej.
3. O tym, co działo się z maratończykami w 1988 roku mógłbym napisać książkę. Na Igrzyska do Seulu leciałem, nie leciałem, leciałem… nie poleciałem! O pamiętnych eliminacjach maratończyków na dystansie 30 km w Brzeszczach, w których trójka kandydatów do startu (ja, Bogusław Psujek i Wiktor Sawicki) miała kolejny raz potwierdzić swoje olimpijskie możliwości (?!) rozpisywała się wówczas sportowa prasa. Rozstrzygnięcie zaskoczyło wszystkich: Sawicki, który jako jedyny uzyskał wcześniej wskaźnik w Dębnie (mi zabrakło 16 sekund!), spasował po 10 km, a ja – po 15-kilometrowym pościgu – dogoniłem słabnącego w 30-stopniowym upale Psujka, na 800 m przed metą. Nasz pojedynek na finiszu, rozegrany w iście sprinterskim stylu, rozgrzał do czerwoności dopingujących nam mieszkańców Brzeszcz. Decydenci w Warszawie ocenili go za… ukartowany! To z pewnością moja największa porażka sportowa.
Brak wiary w dotrwanie do następnych igrzysk odebrał mi całą przyjemność z treningów. Pozostało brać, co się da. 6 startów maratońskich w następnym roku było początkiem końca, a od 1990 roku odbywało się już tylko „obcinanie kuponów”. Jego epilog nastąpił w 1992 roku w Paryżu. Na trzydziestym kilometrze tego słynnego maratonu, u stóp wieży Eiffel’a, z powodu kontuzji zszedłem z trasy biegu. Dzisiaj myślę, że to dobre miejsce na koniec 12-letniej kariery maratończyka! Nikt nie kończy jej przecież zaraz po jakimś dużym sukcesie! Wiadomo dlaczego.
Jeden element przesądził o tym, że moja kariera nie miała większego wymiaru. To prawa noga… krótsza od lewej o pół (!) centymetra. Od 1986 roku, w niemal każdym starcie, po 30 km łapały mnie skurcze mięśnia dwugłowego prawego uda. Kilkakrotne przystanki, masaże i bieg właściwie tylko na ukończenie powodował, że traciłem ok. 2-3 minut. W 1987 roku uzyskałem w Japonii 2:14.27, mimo aż sześciokrotnego przymusowego przystanku! Udział w mistrzostwach świata w Rzymie przeszedł mi przez to koło nosa Podobno nikt nie ma idealnie równych nóg, ale te 5 mm różnicy u wyczynowca biegającego 7 tys. km rocznie spowodowało zmiany w kręgosłupie, których objawem były skurcze. Dopiero w 1988 roku (przypadkowo!) okazało się, że ich przyczyną jest ów mały błąd natury. Dodatkowa wkładka w prawym bucie usunęła tę dolegliwość…