Nie ogłoszę konkursu z pytaniem, czym różnią się te dwa zdjęcia. Jest na nich biegająca szczecińska rodzina Kosakowskich – od lewej: syn-Łukasz, mama-Basia i tata-Marian. Brakuje drugiego syna – Filipa, który także był tu zgłoszony, ale obowiązki zawodnicze w POGONI Szczecin (jest napastnikiem) uniemożliwiły mu debiut maratoński.
Te dwa zdjęcia wykonano w odstępie 4,5 godziny: górne w Maratonie, dolne w Atenach. Jak cenną pamiątką będą medale, które wiszą „dumnie” na ich piersiach, doceniają przede wszystkim Ci, którzy poznali legendę o Fejdippidesie i historię Spiridona Louisa, pierwszego mistrza olimpijskiego w maratonie (1896 r.). Z „premedytacją” zaplanowali ten wyjazd, by poczuć powiew historii, którą oni od lat dobrze już znają. Oni już tu byli. A Ty?
Na tle Aten z „wysokości” Akropolu.
Szczecińsko-policka grupa biegająca w Atenach.
To nie wizyta w galerii figur woskowych! Ten żołnierz (he, he, żołnierz!) jest żywy. Serio! Tyle, że… zasypia (a może się budzi?) :)))
„Potteromania” na ulicach Aten.
Marian z Benkiem Foltynowiczem przy basenie olimpijskim.
W drodze na start.
Czyżby to… Fejdippides? W takich butach?!
Finiszowe metry debiutującego w maratonie Łukasza. Czas 3:49:29 jak na niezbyt długi okres przygotowań był dla niego „nad” kreską, lepiej niż oczekiwał. Ale zadecydowała konsekwencja taktyczna od pierwszego kilometra. Spokooojnie, byle nie dać się ponieść z tłumem.
Basia przeholowała na starcie i zapłaciła za to w końcówce. 4:14:40 nie było szczytem jej marzeń, ale… następnym razem będzie lepiej przygotowana i fizycznie, i taktycznie.
Na Akropolu.
Poznajecie? Tak, to trener Gmoch. Nie – on nie biegł w maratonie. Ani nie wraca z urlopu. On tu pracuje 🙂