Blog

Z kart historii: Jeśli dzisiaj jest 24 lipca 2008 roku, to… dystans maratonu ma okrągłe 100 lat!

Dokładnie 100 lat temu po raz pierwszy maratończycy biegli na magicznym dystansie 42 kilometrów i 195 metrów! Dramatyczny bieg w Londynie w 1908 roku przy „zielonym stoliku” wyłonił mistrza olimpijskiego i pierwszego rekordzistę świata – Amerykanina Johna Hayes’a (z prawej) i Wielkiego Przegranego – Włocha Dorando Pietri. Ach, co to był za bieg! Igrzyska IV Olimpiady, LONDYN – 1908, dystans 42,195 km 1. John HAYES (USA) – 2:55:18,4 2. Charles HEFFERON (Afryka Płd.) – 2:56:06,0 3. Joseph FORSHAW (USA) – 2:57:10,4 Który z maratończyków jest najbardziej znany na świecie? Spiridon Louis, Abebe Bikila, Emil Zatopek, a może aktualny rekordzista świata – Paul Tergat? Nie sądzę! Historia maratońskiego biegu filigranowego Włocha – Dorando Pietriego, znana jest nawet ludziom, którzy nie interesują się specjalnie sportem. Czy po eliminacyjnym biegu płotkarzy, w którym późniejszy mistrz olimpijski, Forrest Smithson, biegł… z książką w ręku, jeszcze coś mogło rozruszać londyńską publiczność? Mogło! Bieg maratoński. To z pewnością bieg, który zostawił w pamięci 100 000 ludzi oczekujących na przybycie maratończyków niezapomniane wrażenia. Tyle, że niewywołujące, jak w przypadku Smithsona, uśmieszków na twarzy. To był dramat. W relacjach prasowych słowo to odmieniano we wszystkich przypadkach! Spokojnie – Pietri nie powtórzył „wyczynu” Fejdippidesa. Przeżył! Zaczęło się zgodnie z prognozami fachowców. Do połowy dystansu, mocno dopingowani przez tłumy rodaków, stawkę 75 zawodników prowadziło dwóch Anglików – Lord i Pirce. Potem przyśpieszył ogólny faworyt, Charles Hefferon, reprezentant Afryki Południowej, i dość swobodnie oderwał się od reszty stawki. Od 18 mili (29 km) za jego plecami pojawił się jednak niewielkiego wzrostu, nieznany nikomu Włoch, ubrany dziwnie, wręcz karykaturalnie, w przesadnie długich, jak dla biegaczy, czerwonych spodenkach, z białą czapeczką na głowie. Był to Dorando Pietri. Czuł się tego dnia rewelacyjnie. Na 20 mili Hefferon miał 2:02:26, a Pietri 2:06:18 (różnica 3:52). Wtedy Włoch ruszył w szaleńczą pogoń za prowadzącym, a od chwili, gdy nawiązał z nim kontakt wzrokowy poczuł się tak pewnie, że biegł jak w transie. Po dwóch milach różnica między nimi zmalała do 2:47. Na 24 mili prowadził ciągle Hefferon, choć Pietri „łapał go już za koszulkę”. Gdy chwilę potem wyprzedzał zupełnie wyczerpanego lidera wiedział, że nie zagrozi mu on już w biegu po złoto. Na stadionie spiker podał wiadomość, że na prowadzeniu znalazł się zawodnik z numerem 19. W loży królewskiej nerwowo przewracano kartki z listami startowymi: nr 19 – Pietri Dorando, Włochy (UWAGA – Dorando to imię, zaś Pietri nazwisko, o czym zdaje się nie wiedziano już wtedy, a błąd ten powielało wielu piszących o nim. Pochodził z Carpi, miasteczka koło Modeny, a nie z wyspy Capri, jak się powszechnie uważa). W napięciu czekano na dalszy bieg wydarzeń. Na 40 km byłby już kiedyś na mecie, ale w Londynie pierwszy raz wydłużono dystans do nietypowych 42 km 195 metrów. Pozostało mu więc jeszcze ok. 2 km do linii mety. Gdy Pietri pojawił się na owalu bieżni wypełnionego po brzegi 100-tysięczną rzeszą kibiców, nowo wybudowanego White City Stadium, minęły 2 godziny i 45 minut od chwili startu. Miał dużą przewagę nad Amerykaninem Johnem Hayes’em, który również łatwo wyprzedził zupełnie już zrezygnowanego Hefferona. Jeszcze tylko 355 metrów i będzie mistrzem olimpijskim! Minęło jednak aż 9 minut i 45 sekund zanim przekroczył linię mety! To, co się działo wtedy z Włochem na bieżni przeszło do historii sportu. W ciągu tych minut maratoński finisz stał się synonimem skrajnego wyczerpania sportowca. Ale też potęgi maratońskiego uporu oraz determinacji w dążeniu do celu, jakim jest linia mety! Już moment pojawienia się Dorando na stadionie wskazywał, że „coś jest nie tak”. Nie biegł, ale maszerował w otoczeniu licznej grupy sędziów i reporterów. Tyle, że skierował się początkowo nie w tę stronę. Gdyby nie głośne okrzyki znajdujących się przy nim sędziów poszedłby w przeciwnym kierunku! Ale udało się – skręcił w lewo, do mety. Marsz i krótkie odcinki truchtu przypominały raczej zataczanie się pijanego, pozbawionego sił i świadomości człowieka. Włoch każdym swym ruchem na bieżni stadionu „mordował” bezlitośnie kibiców. Był u kresu sił. Nagle przystanął i… jak bezwładny worek osunął się na ziemię. Stracił przytomność! Trybuny zamarły. Upłynęło kilka niekończących się sekund, zanim Pietri otworzył półprzytomnie oczy i zrozumiał co się stało. Jak bokser po niespodziewanym upadku na ringu poderwał się na nogi i podjął próbę ukończenia biegu. Przewracał się jeszcze kilkakrotnie, by po makabrycznej walce ze swoimi słabościami, zebrawszy trochę sił, powstać, i z uporem maniaka, jak zaprogramowana maszyna, kierować się w kierunku taśmy rozciągniętej nad linią mety, dającej uwolnienie od męczarni i upragniony złoty medal! Kibice byli zszokowani, panowała huśtawka nastrojów. Zewsząd z trybun wołano o pomoc dla konającego, w przekonaniu wielu kibiców, zawodnika. Każdy upadek Włocha był ciosem w ich serce, każdy krok do przodu budził nadzieję, że jego dramat za chwilę się skończy. Do mety było przecież tuż-tuż! Duch Fejdippidesa unosił się nad olimpijskim stadionem. Jednak wtedy nie chciał on, by ktoś podążył jego śladem. Chciał tylko, by i jego imię, po 2398 latach od jego legendarnej śmierci, wspomniano na trybunach! Mający serca w gardłach sędziowie, byli ciągle wstrzemięźliwi z udzieleniem pomocy wyraźnie zamroczonemu maratończykowi. Przyglądali się tylko trwożliwie, mając nadzieję, że o własnych siłach dotrze w końcu do mety, kończąc ten horror. Zdawali sobie sprawę, że ich pomoc będzie dla niego wyrokiem skazującym i końcem marzeń o złotym medalu! Dorando wstał i ponownie ruszył, jeszcze chwila i wygra. Ku rozpaczy wszystkich znów upadł, po raz czwarty, tuż przed linią mety! I w tym momencie na bieżni pojawił się biegnący pewnym krokiem Amerykanin. Trybuny zamarły. Tego było już za wiele na stargane nerwy kibiców. Sympatia publiczności była wyraźnie po stronie Włocha, gdyż wśród Brytyjczyków panowały wtedy wybitnie antyamerykańskie nastroje. „Jankesów”, mieszkańców byłej brytyjskiej kolonii, traktowano na igrzyskach wybitnie pogardliwie. Tuż przed ceremonią ich otwarcia okazało się, że organizatorzy „zapomnieli” wciągnąć amerykańską (także szwedzką) flagę na maszt. Ci „zrewanżowali” się Anglikom – nie wzięli udziału w tej ceremonii, by podczas przemarszu ekip przed lożą królewską, zgodnie z ustalonym protokołem, nie pochylić swojej flagi narodowej przed parą królewską. Stwierdzili, że ich sztandar nie „kłania” się żadnemu władcy na Ziemi. A w Anglii początków XX wieku zaprotokołowany hołd parze królewskiej – rzecz święta! Tymczasem Włoch leżał na bieżni kilka kroków przed metą, gdy Amerykanin nieubłaganie zbliżał się do niej! Święty by nie wytrzymał, cóż dopiero dumni Brytyjczycy! Porządkowy i jeden z sędziów, sir Arthur Conan Doyle, autor powieści o Sherlocku Holmesie, wzięli leżącego biegacza pod ręce, „ustawili” na nogach, a Dorando półprzytomny, na uginających się kolanach, wspierany delikatnie przez porządkowego i asekurowany przez sir Arthura, ruszył do mety. Jakby wyczuł, że to ostatnia próba i nawet poderwał się do biegu! Gdy w końcu przekroczył już tę magiczną linię, zrywając rozciągniętą nad nią taśmę, rozpętał się huragan okrzyków radości. Jakiś dziki szał wstąpił w serca stu tysięcy kibiców, dla których ta chwila zakończyła najbardziej trwożliwe 10 minut ich życia. Po pół minucie do mety dobiegł Hayes, ale długo wiwatowano na cześć Włocha, mimo że niemal natychmiast zabrano go karetką do szpitala. Szybko ogłoszono, że zwycięzcą został Pietri. I byłby mistrzem olimpijskim, gdyby nie protest Amerykanów. Po burzliwych obradach komisji sędziowskiej podjęto decyzję o dyskwalifikacji. To, że o pomoc nie prosił, ani też, że nie zdawał sobie w ogóle sprawy z tego, iż taką pomoc otrzymuje, nie miało znaczenia. Zakomunikowano, już oficjalnie, że zwycięzcą został John Hayes w czasie 2:55:18,4. Werdykt był druzgocący dla naocznych świadków tego wydarzenia. Protestom opinii publicznej nie było końca, ale przepisy jednoznacznie dyskwalifikowały każdego, kto skorzysta z fizycznej pomocy z zewnątrz. Bez wyjątków! Pietri przeleżał w szpitalu dwa dni bez świadomości. Dopiero, gdy ją odzyskał poznał decyzję sędziów. Szczegółowe badania wykazały obecność w jego organizmie dużej dawki strychniny, tej samej trucizny, która pozwoliła wygrać na poprzednich igrzyskach Hicksowi! Pietri nie zaprzeczał, iż przed biegiem, dla wzmocnienia, zjadł krwistego steka, popił mocną kawą, a następnie wypił szklankę brandy z dodatkiem strychniny właśnie! Na całym dystansie ani razu nie pił żadnego płynu, nawet łyczka wody. W opinii lekarzy takie ruchy oznaczać mogły, ni mniej, ni więcej tylko? próbę samobójczą! Jedynym pocieszeniem był dla niego fakt, że pozostał w opinii kibiców moralnym zwycięzcą biegu. Nie ukrywał tego i królewski dwór, a królowa Aleksandra na pocieszenie ufundowała mu okazały puchar ze złota, taki sam jaki otrzymał zwycięzca, na którym wygrawerowano dodatkowo: „Dla Pietri Dorando na pamiątkę biegu maratońskiego z Windsoru do Londynu. Od królowej Aleksandry.” Wręczając go powiedziała: „Nie mam dla pana dyplomu, nie mam medalu, nie mam oliwnej gałązki, którą mogłabym panu wręczyć. Niech pan jednak przyjmie ten złoty puchar, aby nie wyniósł pan złych wspomnień o naszym kraju.” Emocje związane z tak zaskakującym rozstrzygnięciem przysporzyły mu wielu nagród. 300 funtów – wówczas majątek – wart był złoty medal wręczony mu przez jednego ze „sprawców” dyskwalifikacji, Arthura Conan Doyle’a, a kwotę taką zebrano podczas zbiórki przez niego zorganizowanej. 21-letni Włoch nie był debiutantem na maratońskiej trasie, tyle że dwukrotnych wcześniejszych prób na tym dystansie podczas oficjalnych zawodów, ani razu nie uwieńczył przekroczeniem linii mety. W 1906 roku długo prowadził podczas maratonu w Atenach, ale pokonały go bóle żołądka, zaś w krajowych eliminacjach rozegranych w Rzymie zszedł po pokonaniu 33 km. W reprezentacji Włoch znalazł się po sprawdzianie, w którym w samotnym biegu uzyskał znakomity wynik. Jaki? Tego nie udało mi się odnaleźć w żadnych materiałach źródłowych. Formalnie nie ukończył też swego kolejnego, trzeciego maratonu! Sława zdyskwalifikowanego Włocha przysporzyła mu jednak więcej korzyści niż tuzin medali olimpijskich! Gdy w glorii bohatera igrzysk wrócił do rodzinnego Carpi, otrzymał od współziomków pokaźną kwotę, za którą kupił piekarnię. Jednak z biegania nie zrezygnował. Jeszcze w Londynie wezwał Hayes’a do rewanżu. Doszło do niego już 25 listopada tego roku w Nowym Jorku. Nagrodą dla zwycięzcy specjalnie zorganizowanego biegu była ogromna kwota 10 000 dolarów. New Yorker Madison Polo Grounds zgromadził 25-tysięczną rzeszę kibiców, którzy obstawiali zwycięzców jak podczas końskich wyścigów! Bieg odbył się w strugach deszczu na ciężkiej rozmokłej trasie. Pietri wygrał z Hayes’em rewanżując mu się za porażkę podczas zawodów olimpijskich. Pokonał też inną sławę tamtych czasów, Indianina z Kanady – Toma Longboata, ale nagrodę za zwycięstwo zgarnął niespodziewanie mało znany Francuz – Henri Saint-Yves! Kto postawił na niego jakąś sumę mógł wygrać kwotę 40-krotnie większą! Pietri był teraz zapraszany do udziału w licznych, płatnych biegach. W ciągu 3 lat wystartował 67-krotnie zarabiając fortunę! Gdy w końcu wycofał się z czynnego biegania dokupił jeszcze hotel. Ten jednak przynosił mu tylko straty, dlatego nabył w San Remo warsztat samochodowy, który prowadził aż do swej śmierci w 1942 roku. (Tekst pochodzi z mojej książki „Bieg maratoński”, rok wyd. 2004)

3 Komentarzy “Z kart historii: Jeśli dzisiaj jest 24 lipca 2008 roku, to… dystans maratonu ma okrągłe 100 lat!

  1. I was extremely pleased to find this great site. I wanted to
    thank you for your time just for this wonderful read!!
    I definitely loved every part of it and i also
    have you saved as a favorite to see new stuff in your website.

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

You may use these HTML tags and attributes:

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>