Rok 1989, czyli 20 lat temu – po nieudanej kwalifikacji olimpijskiej do Seulu – był rokiem „obcinania kuponów” z mojej maratońskiej formy. Wystartowałem wtedy na tym dystansie aż 6-krotnie, co było początkiem końca mojej wyczynowej kariery. Oto drugi z nich:
Biegałem już tu w roku 1984. Byłem drugi z czasem 2:12:37 wypełniając wtedy maratońskie minimum na Igrzyska Olimpijskie w Los Angeles. Tym razem celem było zajęcie jak najlepszego miejsca. Forma była, ale zdecydowałem się na spokojny bieg od startu i atak po 30 km.
Każdy z uczestników tego biegu otrzymał pamiątkowy dyplom. Organizator umieścił na nim zdjęcie, na którym gonię wraz z Wieśkiem Pałczyńskim uciekającą nam czołówkę. Biegliśmy wtedy na około 10-12 miejscu, ale mimo sporej straty udało mi się stanąć na podium. Obrana taktyka biegu okazała się skuteczna!
Czołówka biegu, a w niej dwaj Polacy – z prawej Rysiek Misiewicz, a obok niego (w czerwonym stroju, całym czerwonym! także w czerwonych spodenkach ;)) – Mirek Gołębiewski. Ja na razie daleko z tyłu.
Strona z mego dzienniczka treningowego. Jak widać, to był… Dzień Sapera, czyli musiałem pobiec ostrożnie, po „sapersku”, bo w maratonie nie ma miejsca na pomyłki 😉
Już po biegu. Z tyłu z lewej Paweł Lorens z żoną, którzy przyjechali do Wiednia pokibicować. W środku Wojtek Ratkowski, a z przodu przemiłe małżeństwo znajomych wiedeńczyków (ona Polka), którzy także mocno trzymali za nas kciuki!