Być w Tatrach i nie „zaliczyć” Giewontu – ich ikony – to zmarnowany wyjazd. Przynajmniej dla tych, którzy mają w sobie żyłkę „zdobywcy”. Już tylko takie zdobycze każą mi zazdrościć himalaistom, a nawet „tylko” alpinistom. Ani w Himalaje, ani w Alpy jako zdobywca nie jeżdżę, postanowiłem więc zdobyć Giewont w stylu na wpół sportowym – marszobiegiem. Podkreślam – nie chodziło mi o ustanowienie rekordu wejścia, ale przy okazji tej wycieczki smakować też piękno naszych Tatr. Com widział i jak wtedy sam wyglądałem? Oto dziennikarsko-fotograficzny zapis tej wycieczki.
I constantly emailed this weblog post page to all my friends,
for the reason that if like to read it then my links will too.