Blog

Arkadiusza Gołębiewskiego maraton nr 2…

Arek Gołębiewski z Ciechocinka, mój podopieczny z BIEG-ajni SKARŻYŃSKI-eGo, po raz drugi wziął udział w biegu maratońskim. Rekord życiowy poprawiony o ponad 20 minut jest dowodem na to, że nie marnował czasu na treningach. Oto jego fotorelacja z tego biegu:

 

Maraton Nr 2 – Marzenia są po to by je spełniać

 15.05.2015 r. – to data, której już pewnie nie zapomnę. To dzień, w którym po raz drugi wystartowałem w maratonie. Miał to być maraton pełen niespodzianek. Miał dać mi odpowiedź na pytanie, czy dam radę pobiec go szybciej, niż za pierwszym razem, trenując w tym sezonie tylko i wyłącznie pod „szybką” dychę.

Rekord na 10 km zrobiłem w imprezie 10km Run Toruń  i pobiegłem tam dokładnie w zamierzonym czasie mając na mecie dwie sekundy nadróbki. Tak więc widać, że biegacz może też być dobrym matematykiem i nie tylko… Ale wracając do maratonu to naprawdę w tym sezonie zrobiłem tylko dwa długie wybiegania, z czego jedno około dwóch miesięcy przed maratonem, a drugie trzy tygodnie przed nim. To drugie wybieganie było już mocniejsze, było to raczej BNP (dla niewtajemniczonych to bieg z narastającą prędkością). Każde kolejne 10km pokonywałem szybciej, ostatnia wyszła ze średnią 4:46/km. Dwie poprzednie trochę ponad 5:00/km. Mój trening w tym sezonie podporządkowany był treningom szybkościowym. Robiłem mnóstwo treningów, w których były szybkie odcinki. Odcinki zaczynały się od 200 m, a kończyły na 3 km. Na tych dystansach biegałem szybko, czasami nawet bardzo szybko. Kilometraż tygodniowy wahał się w granicach 45-50 km tygodniowo, a więc w treningu pod maraton na pewno za mały. Nastawiałem się głównie na szybkość, robiłem sporo siły w dni, w które nie biegałem. Po drodze zgubiłem 10 kg i tak to się zaczęło  🙂

Sam wyjazd na maraton był dla mnie świętem. Wziąłem dwa dni wolnego z pracy, był to piątek przed i poniedziałek zaraz po maratonie. Wyjechaliśmy razem z żonką i Kubusiem w piątek 15.05.2015 r. o godz. 8 rano. W Gdańsku byliśmy już dwie godziny później, gdzie zameldowaliśmy się u naszej Cioci. Ciocia mieszka na ul. Długiej, czyli na bardzo znanej ulicy, w samym centrum miasta na starówce, blisko słynnego „Neptuna”.  Bardzo chcemy jej podziękować, zwłaszcza za sobotę, kiedy to zrobiła trochę kilometrów, żebym mógł odebrać pakiet startowy 😉 Tak mijały dni, aż w końcu nastał czas maratonu.

Wstałem bardzo wcześnie bo o 5:45 rano. O szóstej żonka przygotowała pyszną jajecznicę i powoli zbliżał się czas wyjścia na autobus, który podwiózł mnie na miejsce startu tj. na Amber Expo. O tym, jak biegł został zorganizowany nie będę pisał, bo to osobna historia, kto był ten wie, jak było cudnie. Skupię się na moim biegu…

Rozgrzewka -jak zawsze bardzo emocjonująca, bo za chwile miałem wystartować w swoim kolejnym maratonie, to w końcu nie lada wyczyn przebiec taki dystans. Powyżej zdjęcie z rozgrzewki.

Nadszedł czas startu. Najpierw ruszyli wózkarze, chwilę za nimi 1857 biegaczy. Jeden widok wzruszył mnie na starcie, a dokładniej widok pana starszego około 10 lat ode mnie z wózkiem inwalidzkim, na którym siedział prawdopodobnie jego syn, albo ktoś mu bliski. Chłopak miał gdzieś około 15 lat, może więcej. Był to smutny, a zarazem piękny widok. Jaką musi być pasją dla tego pana lub osoby towarzyszącej  bieganie, coś wspaniałego!!! Wyprzedziłem go dopiero na 28 km.

Oto zdjęcie tych zawodników:

 W końcu ruszyłem, odpaliłem garmina i się zaczęło. Pierwsze 10 km to historia, poszło jak  z bicza strzelił, nawet ich nie pamiętam. Zapamietałem tylko przebiegnięcie przez Centrum Solidarności, gdzie mój zegarek trochę zwariował, oczywiście pamiętałem że czekali tam na mnie moi bliscy, właśnie na ul. Długiej. Pamiętam również Starówkę.

 

 

Tu nad Motławą:

Odcinek od 10 km do 20 km – do Ergo Areny, to już walka z wiatrem, mimo to trzymałem się zakładanego tempa tj. w okolicach 5:05/km.

 

Kiedy zawinęliśmy z Ergo Areny na Wrzeszcz było już z wiatrem i tam uczepiłem się jakiegoś zawodnika, który biegł na ten sam czas co ja, przynajmniej tak twierdził. Na tym odcinku zamiast nadrabiać, zacząłem tracić, traciłem bo biegłem z zawodnikiem, który biegł jednak wolniej niż ja planowałem. Znowu nawijka i znowu pod wiatr, ale ja wtedy ruszyłem i zacząłem biec swoim rytmem. Dobiegliśmy do morza, tam kibicowało nam sporo kibiców.

 Zaczęło się najgorsze. Na 30 km pierwszy raz poczułem ból nóg, dlatego przeszedłem do marszu, gdzie wstrząsnąłem sobie nogi widać to dokładnie po międzyczasach. Bieg do 35 km jakoś przetrwałem, a tam czekał na mnie spory podbieg na wiadukt przy PGE Arenie.

 

  Na 36 km szło jeszcze w miarę gładko, niestety na 37 km była agrafka, a więc zmiana kierunku biegu, tym samym bieg pod wiatr i wtedy się zaczął dla mnie prawdziwy maraton. Walka z wiatrem, z sobą i z bolącymi nogami – zacząłem zwalniać, też widac to po międzyczasach. Kiedy przetrwałem najgorsze już przyśpieszałem, ale cierpiałem z powodu bólu nóg, poniżej widać to najlepiej:

 Po wybiegnięciu z PGE Areny znów jakby fala uderzeniowa we mnie walneła, wiatr wydawał się być jeszcze silniejszy.

 

Zaczął się ostatni kilometr biegu, a tu wiadomo – doping niesie. Lokalizacja mety była przepiękna. Wpadałem do Amber Expo niesiony dopingiem kibiców zgromadzonych w środku. Nie da się tego opisać, wpadałem na metę  jak zwycięzca całego biegu. Byłem przeszczęśliwy.

Spojrzałem na zegarek  i czas powalił mnie na kolana – 3:36:41. Ja, facet, który waży 87 kg, który kilka lat temu był wrakiem człowieka, przebiegł swój drugiMaraton. Kolejna bariera pokonana!

 Moje kolejne marzenie się spełniło, jestem MARATOŃCZYKIEM!

 

G-R-A-T-U-L-A-C-J-E Arku! Jeszcze wieeele maratonów przed Tobą, wiele rekordów życiowych przed Tobą. Trzymam kciuki! 🙂

 

 

 

 

One Comment on “Arkadiusza Gołębiewskiego maraton nr 2…

  1. Dziękuje Jurku za opublikowanie. Też mam nadzieję na kolejne życiówki, ale już wiem, że jak będę nadal trenował tak jak przez ostatni rok i będę również tracił na wadze, co na razie idzie mi całkiem nieźle, to kolejne życiówki to kwestia czasu. Teraz przygotowania na szybki półmaraton. Ten dystans lubię chyba najbardziej, jestem w stanie dłużej znieść wysiłek progowy. „Szybka” dycha jest nie dla mnie, ale ją też pewnie kiedyś pobije tzn. życiówkę na tym dystansie. Wszystko jest do zrobienia, a złamanie „trójki” w maratonie to kwestia 2-3 lat, to też zrobię:)
    Pozdrawiam

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

You may use these HTML tags and attributes:

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>