Blog

Toruń: 25. Maraton Toruński

Srebrny jubileusz spowodował, że o Maratonie Toruńskim w Toruniu (i nie tylko) aż huczało. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Frekwencja była rekordowa.

Biegaczy na start przyciągnęły nie tylko piękne medale, na których można było wygrawerować swój wynik końcowy, nie tylko samochód Dacia Logan, który miał być rozlosowany wśród wszystkich tych, którzy ukończą bieg (bo o rekordzie trasy nie można było nawet marzyć), ale zupełnie nowatorskie podejście do spraw organizacyjnych. I mimo kilku potknięć można ocenić, że w każdym punkcie maraton był lepiej zorganizowany, niż wszystkie do tej pory. Tylko pogoda, o którą organizatorzy się „modlili”, nie dopisała. Sprawdził się najczarniejszy scenariusz dla maratończyków – żar lał się z nieba już w chwili startu, co było powodem i zaskakujących rozstrzygnięć sportowych, i serii zasłabnięć – także wśród kibiców 🙁 Początkiem każdej relacji dziennikarskiej z tych zawodów powinno być: „Maraton odbył się przy okropnej, słonecznej pogodzie”, albo „Maraton odbył się w bardzo niesprzyjających warunkach – przy pięknej, słonecznej pogodzie.” 🙂

Zaraz po przybyciu do Biura Zawodów natrafiłem na maratończyka Jurka Zająkałę – wójta Łubianki, a także prezesa Fundacji Maraton Toruński. To on zajął się unowocześnianiem skostniałego mechanizmu organizacyjnego tej imprezy, czego efektów doświadczaliśmy w niedzielę. Kto nie pracuje, błędów nie popełnia – tym stwierdzeniem tłumaczę sobie wszelkie niedociągnięcia tej imprezy, które trzeba położyć na karb zbyt małego jeszcze doświadczenia nowej ekipy organizacyjnej. Ale i tak – moim zdaniem – efekty przerosły oczekiwania. Tak trzymaj, Jurku! W środku: szwedzki dziennikarz-maratończyk, którego spotykałem na linii startu i we Wrocławiu, i w Krakowie, i w Łodzi, a teraz w Toruniu. Ot, takie maratońskie podróże po Polsce. Można i tak! Za dwa tygodnie zakończy tę serię wiosennych startów w „swoim” Sztokholmie.

Samochód do losowania? Na starcie będzie na pewno Michał Szkudlarek z Przysieki!!! Żartuję :))) Pan Michał wylosował SMARTA we Wrocławiu i wcale nie liczy na „prawo serii”! Zawsze biega dla przyjemności, a SMART, którym przyjechał do pobliskiego Torunia jest piękną pamiątką po przygodzie swego życia, której oddał duszę „na stare lata”. Wszak zaczął tę przygodę jako 68-latek! To dowód na to, że „na bieganie nigdy nie jest za późno”!

Jasiu Kiwior to w stawce maratończyków postać niezwykła, że nie napiszę niesamowita. Znakomity perkusista, koncertujący po świecie z różnymi zespołami, fantastyczny rysownik-samouk, malujący wspaniałe miniaturki „piórkiem i węglem”, a wszystko przeplatane startami w maratonach. W maratonach na razie rewelacji nie ma, ale… po wnikliwej lekturze moich książek progresja murowana :)))

Na przedmaratońskich targach swoją najnowszą książkę podpisywał toruński maratończyk – Kaziu Musiałowski, prywatnie pasjonat zespołu The Beatles i autor bardzo ciekawej książki dla fanów tego zesołu wszechczasów – „764 kilometry dla Beatles”. Tu prezentuje książkę wraz ze swym toruńskim przyjacielem – Jurkiem Stawskim. Polecam!

Biuro Zawodów ulokowano w byłym Ratuszu Nowomiejskim, teraz spełniającym funkcję galerii o nazwie TUMULT. Na ścianach natrafiliśmy na serię zdjęć z sesji zdjęciowej do tegorocznego wydania słynnego kalendarza PIRELLI. Mnie – i pewnie wszystkich? – urzekły zdjęcia… 70-letniej – tfu! – 18-letniej Sophi Loren. Czyż nie wygląda jak dojrzała 18-latka?

A tu?

Serce zabiło mi mocniej także wtedy, gdy w Biurze Zawodów zauważyłem biegacza w charakterystycznej koszulce ze Szczecińskiego Półmaratonu Gryfa. Zabiło mocniej, bo to… „moja” koszulka! Sam ją projektowałem. W roku 2000! Ciągle się trzyma, i ciągle stanowi wspomnienie z „super biegu” – jak sam powiedział. „Mam też ręcznik, który przypomina mi ten bieg” – dodał. Ech, wspomnienia! Było – minęło!

Gdy przed 9:00 biegacze zmierzali na linię startu, mijali pomnik Kopernika na Rynku Staromiejskim (czy to sprawiedliwe, że Szczecin nie ma żadnego rynku – nie licząc tych handlowych – a Toruń ma ich aż dwa – obok siebie! Gdzie tu jest sprawiedliwość?!). Czy widzieli jego palec uniesiony w geście przestrogi: „Uważajcie maratończycy! Najbliższa gwiazda, choć nieruchoma (sam ją zatrzymałem!), „nadaje” jak zakręcona! A na Ziemi, mimo wiatrów związnych z jej ruchem obrotowym (sam ją poruszyłem!), jest gorąąąco! Dostosujcie więc swoje plany wynikowe do tych trudnych warunków.” Za kilka godzin miało się okazać, kto odczytał te „podpowiedzi” wielkiego astronoma 🙂 Ruszyli o 9:00. To był jeden z nielicznych momentów na tej trasie, gdy biegli w cieniu. Czapek na głowach – moim zdaniem – zbyt mało, a na dystansie 42,195 km podczas upalnego dnia ma to ogrooomne znaczenie. Jeśli ktoś mi „wytłumaczy”, że mu czapka (jasna, oczywiście!) podczas takiego biegu przeszkadza, to nie wie, jak może ona być w takim momencie pomocna. „Chodzisz do filharmonii? Nie, bo nie lubię! A byłeś kiedyś? Nie! To skąd wiesz, że na żywo nie można tego polubić? :)))” Maratończycy – czapki na głowy!

Z nr. 1 Artur Pelo. Ogólny faworyt biegu, jeśli nie liczyć Kenijczyka, który jest groźny już tylko dlatego, że… jest Kenijczykiem. Jak widać na głowie łysina, która błyskawicznie odparuje każdą ilość wody na nią wylaną! „Zawsze biegam bez czapki, a wygrywam” – bronił się. Ale ktoś, kto ma ciągle realne możliwości fizyczne, by biegać poniżej 2:15, a biega teraz ledwie sekundy poniżej 2:20 (w kwietniu tego roku w Dębnie), musi dbać o każdy szczegół na biegowej trasie. Dla mnie, w tym momencie – na linii startu, brakowało na jego głowie delikatnej czapeczki z daszkiem. A i okulary by się przydały. Wszak z powrotem biegnie się non stop pod słońce! Tuż za Arturem biegacz, który za kilka godzin miał się okazać… finansowym nr. 1 tego biegu – Tomek Gąsiorek, z podbydgoskiej Brzozy. Miał numer 777. Jak się później okaże – baaardzo szczęśliwy! To że miał czarną koszulkę i niebieską czapkę na głowie nie miało żadnego znaczenia dla odniesienia sukcesu w tym biegu!

Ta „mała” z prawej strony, to Renata Antropik. „Aby biegać jak wyczynowiec, trzeba… zarabiać” – powiedziała mi przed biegiem. „Plany na ten bieg? Wygrać jak najmniejszym nakładem sił! 3 godziny to dla mnie bieg na pół gwizdka. Myślę, że to wystarczy, by zgarnąć pulę dla zwyciężczyni i… przygotowywać się do kolejnych biegów”. Słuchaj Artur uważnie – tak mówi zawodowiec startujący w takich warunkach i w takim maratonie! Byłem zawodowcem, więc rozumiem, co mówi. Brawo Renata! Aha, u niej i czapka – na głowie – jest (z długim daszkiem, więc okulary nie są konieczne, chociaż moim zdaniem przydałyby się), i plan taktyczny rozegrania biegu – w głowie – też jest. Teraz trzeba „tylko” zrealizować te plany 😉 W numerem 1451, w ciemnych okularach i czapeczce na głowie – a jakże, wszak to mój były podopieczny – biegnie Darek Bagiński z Koła. Stać go już na wyniki rzędu 2:45, ale upał weryfikuje plany. „Zrobić 3 godziny, to plan na ten bieg. W innym maratonie będę walczył o rekord życiowy” – powiedział przed biegiem. To plan – jak będzie z realizacją? Poczekamy 3 godziny!

Z nr. 908 – w półmaratonie, więc ma czerwony numer – biegnie Wojtek Staszewski, dziennikarz „Gazety Wyborczej”. To Mistrzostwa Polski Dziennikarzy, a on ma szansę być mistrzem. Ale w upale nic nie wiadomo, potrzeba rozwagi. To „tylko” półmaraton, więc czapki nie trzeba? Ja bym nałożył. Dobrze, że chociaż okulary są na nosie ;)))

609 to Andrzej Grzybała z Łomży. Mozolnie „kolekcjonuje” maratony, ale bez nadmiernego wysiłku – ot, żeby ukończyć. Za nim (w czarnej koszulce i z białą czapką na głowie) – Tadziu Ruta. Wczoraj biegał… maraton w Sielpi! To nie pomyłka, ale „usprawiedliwieniem” jest fakt, że Tadziu przygotowuje się do kolejnego Spartathlonu, biegu na dystansie aż… 245 km, który odbędzie w Grecji a trasie ze Sparty do Aten. Ten start to kolejny trening, mocowanie się ze swoim organizmem w ekstremalnym wydaniu. Czy to dlatego koszulka jest koloru czarnego, a nie biała, odbijająca promienie słoneczne?

876 to mój były warszawski podopieczny – Jarek Koch. Marzy o złamaniu w półmaratonie 1:20, ale dzisiaj chce ukończyć bieg ledwie poniżej 1:30. „Szkoda zdrowia” – dodał.

Co i komu chce udowodnić zawodnik ubrany w koszulkę z długim rękawem i długie rajstopy (wszystko w ciemnych kolorach, a jakże!)? Chyba tylko to, że biegnąc w takim „rynsztunku” można… przeżyć. A może te karetki na sygnale jechały właśnie po niego? Muszę sprawdzić w dokumentacji, czy ukończył półmaraton zdrowy i cały! A może… pomyliły mu się imprezy? Ale „Bieg Katorżnika” odbędzie się dopiero 12 sierpnia. Chyba, że jest to element przygotowań 😉 Widoczna na zdjęciu para szczecinian: Politowicz i Wiśniewski (opaska i czapka obok siebie), to tylko dwójka z licznej grupy moich współziomków, którzy wybrali się do Torunia.

„Mors” (ten łysy w środku), wzbudzający oniemienie kibiców… brakiem koszulki nawet w największe mrozy, miał teraz okazję być w innym świecie – nie ulubionego zimna, ale ekstremalnego upału. Myślę jednak, że jemu jest wszystko jedno. On po prostu lubi biegać bez koszulki w każdych warunkach! Ten typ tak ma 🙂

Kawalkada biegaczy wydawała się nieskończona…

Jeszcze…

i jeszcze…

i jeszcze…

i jeszcze…

i jeszcze.

I następni…

następni…

następni…

następni…

Nagle mignął mi tuż przed nosem Andrzej Brzozowski z Dębna (nr 5-29) 🙂

A oni wciąż biegli…

i biegli…

i biegli…

i biegli.

Ponad 1 200 uczestników maratonu i półmaratonu „zaludniło” ulice Torunia. Kiedyś tylko Warszawa mogła się poszczycić taką liczbą biegaczy na swych ulicach. Dzisiaj nikogo to już nie zaskakuje. „Tysięczniki” są nie tylko w maratonach, ale i w krótszych biegach. Naród się rozbieguje :)))

Po 2 godzinach 24 minutach i 33 sekundach do mety dobiegł Marek Jaroszewski. Na 40. kilometrze wyprzedził długo prowadzącego samotnie Artura Pelo, który…

…ze spuszczoną głową, powoli, przekraczał linię mety jako trzeci w czasie 2:26:47. Odwaga była, rozsądku zabrakło, by wygrać. A było to realne. Może w innym biegu założenia taktyczne będą prawidłowe. Bo rozliczeniem startu jest miejsce na mecie, a nie na 40. kilometrze! Ta lekcja kosztowała go 7 tysięcy złotych, bo tyle mniej dostał w nagrodę za – tylko – 3. miejsce!

Piotrek Olchawa (jeden z „chartów” mojej byłej „stajni”) przyleciał specjalnie na ten maraton z Londynu. 2:48:23 – w tych warunkach – to dobry prognostyk przed maratonem jesiennym, gdzie o pogodę sprzyjającą uzyskiwaniu znakomitych wyników duuużo łatwiej.

Zbliżały się 3 godziny od startu, gdy na dobiegu do mety zauważyłem Darka Bagińskiego. Na linii mety będzie miał… 3:00:00 :))) „

Szczecinianin Andrzej Burek także wykonał plan – poniżej 3:10 to były założenia przedstartowe.

To wyniki czołówki biegu.

Był i taki, który… na klęcząco witał umordowanych maratończyków, oddając hołd ich „nadludzkiemu” wysiłkowi. Nic dziwnego, że ten zawodnik przeżegnał się na jego widok 😉 Marek Jaroszewski wygrał, gdyż przed startem dokładnie wiedział, na ile jest, jaki wynik jest w stanie osiągnąć na mecie. Test Żołądzia wykazał, że nabiega ok. 2:24. Na tyle więc biegł, i tyle nabiegał. I o to chodzi – brawo Marku!

Marek przyznał, że nie był do tego maratonu przygotowany na 100%. Ma rekord życiowy poniżej 2:15, więc życzę mu tak skutecznych przygotowań, by jesienią było to już przynajmniej poniżej 2:14! A wtedy do 2:10 już niedaleko 😉

Także Renata Antropik była w pełni zadowolona – zrobiła tyle, ile chciała, „kasując” rywalki i „kasę”. Jesienią czas już jednak na życiówkę, a nie na kalkulacje finansowe. Będzie życiówka, będzie większa kasa 🙂

Bardzo się ucieszyłem z 3. miejsca Doroty Przybysz z Grodziska. W 1989 roku oboje zajęliśmy trzecie miejsca w Wiedniu. Ja już z maratonów zrezygnowałem, ale Dorotka odżyła kilka lat temu, walcząc nawet na 100 km. Chylę czoła, Dorotko!

Po ceremonii dekoracji Artur długo „tłumaczył” się reporterom portalu maratonczyk.pl (zapraszam na relację video z tej rozmowy!).

Wojtek Staszewski nie zawiódł i pewnie wywalczył miano najlepszego biegającego dziennikarza. Korciło mnie, by samemu wziąć udział w tej rywalizacji, ale… ja już swoje powygrywałem. Niech teraz wygrywają inni!

Najlepszą dziennikarką została…

Z Tadkiem Rutą i Jurkiem Stawskim – zawsze zadowoleni, zawsze uśmiechnięci, zawsze skorzy do rozmowy i żartów. Młodzi – uczcie się od nich!

Z policzaninem Adamem Rzędzickim.

Oczekiwanie na główny punkt imprezy – losowanie samochodu, niektórych w tym słońcu wręcz usypiało 🙂

A Dacię Logan – jak pisałem już wcześniej – wylosował Tomek Gąsiorek. 3:41:47 nie poraża, ale gdy się pali… 3 paczki papierosów dziennie, trudno o wyniki z innej półki. Tomku – wierzę, że jeśli tylko naprawdę będziesz chciał rzucić palenie, na pewno Ci się to uda. To nic trudnego – są tacy, którzy rzucali palenie już wiele razy i… zawsze im się to udawało ;))) Chciej więc tego chociaż raz!

Po imprezie co rusz widać na ulicach maratończyków dumnie prezentujących swoje medale.

„Zakochaj się w Toruniu” – głosiło hasło na plakacie. Jak można go nie pokochać?! Zresztą sami zobaczcie!

Ulice Starówki zawsze są pełne turystów – niemal do „białego rana”. Jedno jest pewne – gdybyśmy nie mieszkali w Szczecinie, na pewno mieszkalibyśmy w Toruniu :)))

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

You may use these HTML tags and attributes:

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>