Blog

Poznań: 15. Mistrzostwa Europy Weteranów

JESTEM WICEMISTRZEM EUROPY! Ruszamy do biegu, do którego przygotowania rozpocząłem 9 miesięcy temu. Cel był jasno sprecyzowany – zdobyć medal! Plany mogła zepsuć tylko pogoda – nie lubię biegać w ponad 40-stopniowym upale. Zresztą, kto lubi? A to był najgorętszy dzień w Wielkopolsce tego lata – słupek rtęci dotarł do 37 kresek w cieniu! W konfrontacji z takim żywiołem wszystkie przygotowania mogą się okazać mało warte.

Finał: srebrny medal wisi na mojej piersi. Tylko 2,71 sekundy zabrakło, bym wysłuchał „Mazurka Dąbrowskiego”. Ale najważniejsze, że go wywalczyłem. Kolejny raz udowodniłem – nie tylko sobie – że wiem, jak się przygotowywać, by takie marzenia się spełniały – nawet w tak niesamowitym upale!

Dla tego krążka metalu przebiegałem miesięcznie około 300 km. Warto było!

Ania nigdy nie widziała mnie na zawodach. Nie mogła nie wykorzystać takiej okazji, by wreszcie dopingować mi wraz z Grażynką podczas tak ważnego biegu. Nie wierzyła, że w takim upale, gdy człowiek poci się siedząc w cieniu, można biegać. Gdy zobaczyła rywalizację długodystansowców uwierzyła, że jest to możliwe. Ale jej podziw dla wysiłku biegaczy wzrósł jeszcze bardziej.

Potem przyszedł czas na rozgrzewkę i na koncentrację. Po sobotnim rekordzie Polski na 5 000 m byłem mocno podbudowany – i wytrzymałość i szybkość jest na dobrym poziomie. Tylko ten upał! Niech ktoś wyłączy to słońce choćby na pół godziny – krzyczałem w myślach!!!

W końcu ruszyliśmy. Przed nami odbyła się pierwsza seria, w której biegali zawodnicy z gorszymi rekordami życiowymi. Znalazł się między nimi bardzo dobry zawodnik ukraiński, którego nie było wcześniej na liście startowej, ale w ostatniej chwili dopisano go do stawki biegaczy. A że nie podano jego życiówki, znalazł się pośród słabszych rywali. Oczywiście wybrał taktykę jedyną z możliwych w takiej sytuacji – zdecydowanie ruszył samotnie do przodu, by walczyć z czasem, że o upale nie wspomnę. 5 000 m mijał w 17 minut. Potem wyraźnie „siadał”, ale dobiegł w 34:43. Czas nie rewelacyjny, ale w tych warunkach, jak się później okazało, zapewniający złoty medal.

My ruszyliśmy w tempie niemal spacerowym. Postanowiłem schować się za plecami rywali, aż do chwili, gdy miniemy półmetek. W maju przegrałem z Marianem Kapitańczykiem prowadząc od samego startu, gdy on „skoczył” mi w końcówce. Teraz ja siedziałem mu na plecach. Niepokoiłem się, że tempo jest baaardzo wolne, ale założyłem, że nie obchodzi mnie czas, a „tylko” zwycięstwo w tym biegu. Czy da ono złoty, czy srebrny medal, miało się okazać dopiero na mecie.

Pierwsze 5 km pokonaliśmy skandalicznie wolno, w 17:34, aż 34 sekundy wolniej od Ukraińca, ale ja pilnowałem tylko jednego – aby złapać gąbkę na punkcie odświeżania i polać wodą głowę i kark. Była też woda do picia, ale… skandalicznie ciepła! Butle z wodą stały na słońcu, więc nic dziwnego, że woda się tam niemal gotowała! Piłem ją, bo musiałem, ale miałem niemal odruch wymiotny, gdy ją przełykałem! Brrr…

Po przekroczeniu półmetka wyraźnie ożywił się biegnący dotąd bardzo ostrożnie Hiszpan. Postanowiłem kontrolować jego bieg. Wyprzedziłem Mariana, by być bliżej niego. Nie mogłem dać się zaskoczyć nagłą ucieczką! Moja wcześniejsza porażka z Marianem sprawiła, że to jego najbardziej bałem się spośród rywali. Zresztą innych zupełnie nie znałem. Gdy jednak usłyszałem, że Marian lekko odpuścił naszą grupkę natychmiast wyszedłem na prowadzenie. Albo go zgubię, albo on znów pokona mnie na finiszu. Do tego nie mogłem dopuścić. Tych samych błędów nie popełniam dwa razy!

Ten atak dodał mi skrzydeł. Tempo wyraźnie wzrastało. Podpowiadano mi, ile mam jeszcze straty do Ukraińca, ale ja nie myślałem zupełnie o wyniku. Moje myśli krążyły wtedy wokół dwóch zadań – wygrać z Hiszpanem, którego oddech słyszałem tuż za swoimi plecami, oraz odskoczyć mocno Marianowi, bym miał go już „z głowy” przy finiszowej rozgrywce z Hiszpanem!

Na ok. 600 m przed metą Hiszpan zaatakował! Czasami atakuje się… nie mając sił, ale z nadzieją, że rywal się podda, zrezygnuje z walki. Nie ze mną te numery! Teraz ja niemal deptałem mu po piętach. Zdecydowałem się na frontalny atak z 200 m. Byli tacy, którzy mówili potem, że i Haile Gebrselassie miałby ze mną problemy 😉 Dość, że wyraźnie odskoczyłem Hiszpanowi. Na mecie smak euforii ostudziła jednak informacja sędziów, że Ukrainiec pokonał wcześniej ten dystans o 2,7 sekundy szybciej! Mimo zwycięstwa – jestem drugi! Żałowałem tylko, że przegrałem nie w bezpośredniej walce, ale w „korespondencyjnej”. Fakt – miałem tę przewagę, że znałem wcześniej wynik Ukraińca, ale w tym upale ANI RAZU NIE SPOJRZAŁEM NA STOPER. Liczyło się tylko zwycięstwo. Zabrakło więc trochę szczęścia, by je „ozłocić”. Taki jest sport!

Nie da się ukryć, że na stadionie miałem wiele bratnich dusz, które wspierały mnie w walce. Zupełnie świadomie „zapowiadałem” już wiele miesięcy wcześniej, że będę tego dnia walczył o medal, gdyż byłem pewny swoich metod treningowych – wiedziałem że będą skuteczne tak samo dzisiaj, jak były skuteczne w okresie trwania mojej kariery przed 20 laty! Wszystkim niedowiarkom, którzy przyjmowali moje słowa za nazbyt pewne siebie mogę dzisiaj tylko powiedzieć – a co, nie mówiłem! Ja wiedziałem, że tak będzie – że wywalczę ten medal, choćby nawet w 40-stopniowym upale!

A oto oficjalne wyniki obu biegów.

Wymarzone podium stało się rzeczywistością. Przed czterema laty, w Poczdamie, zdobyłem brązowy medal w kategorii M45. Teraz mam srebro wśród 50-latków. Czyżbym złotem miał się cieszyć dopiero w kategorii M55? Jestem wprawdzie zgłoszony także do biegu na 3 000 z przeszkodami, i to nie bez szans na złoty medal (a co! – przed 27 laty nabiegałem przecież 8:58,3!), ale ten start zakładałem tylko w przypadku porażki na dystansie 10 000 m, czyli… nigdy! Medal mam, a więc: słowo się rzekło, kobyłka u płota. Nie pobiegnę już w tych mistrzostwach – zrobiłem swoje.

Przygotowania przygotowaniami, ale doping jaki miałem na każdym okrążeniu kwalifikował niemal do… dyskwalifikacji za doping! Ta piątka moich podopiecznych: Michał („Elvis”), Mateusz („Mateja”), Łukasz („Binduch”), Szymek („Bambus”) i Marcin („Małolepa”), specjalnie przyjechała do Poznania, by wspierać swego trenera! A z drugiej strony – grunt to dobry przykład. Czyż mówiąc im o taktyce walki nie dałem – osobiście – wspaniałej lekcji! Mam nadzieję, że wykorzystają ją w swojej karierze. Dziękuję też wszystkim innym, m.in. Ani z Markiem, Anieli, Marianowi, Markowi, Arturowi, Wieśkowi czy Stasiowi, którzy byli wtedy na stadionie AWF, by wspierać mnie w walce o ten upragniony medal! A ilu trzymało wtedy za mnie kciuki po całym świecie?! Dzięki za wszystkie telefony, SMS-y i maile, które otrzymałem po zawodach. Oj, warto w życiu ciężko popracować, żeby zebrać tyle pochwał i wiedzieć, że jest się duchowo wspieranym przez taką gromadę ludzi!!

Tak wygląda awers medalu.

Ten dyplom – z błędem, bo nazywam się Skarżyński, a nie Skarzyński – ma jednak szczególną wartość.

Teraz seria zdjęć, które otrzymałem od Sławka Drewnika. Dziękuję Sławek!

A teraz zdjęcia, które przysłał mi mój studencki rywal z lat… 70. i 80. (!)) – politechniczny poznaniak Marek Kundegórski. Dzięki Marku za to spotkanie!

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

You may use these HTML tags and attributes:

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>