Blog

Warszawa: Warszawski Festiwal Biegowy

Tegoroczny 3-dniowy cykl imprez towarzyszących 27. edycji Maratonu Warszawskiego otrzymał nazwę Warszawskiego Festiwalu Biegowego. Zapoczątkował go Marek Szuster, który już w piątek o godz. 8:30 rano ruszył przy Kolumnie Zygmunta do próby pobicia rekordu świata w biegu 12-godzinnym na ruchomej bieżni. Przy okazji Marek zwrócił uwagę na problemy ludzi dotkniętych ciężką chorobą – stwardnieniem rozsianym.

Gdy Marek zaliczał kolejne kilometry na bieżni, nieopodal rozpoczął się cykl seminariów dla biegaczy. Ja miałem przyjemność przekazywać słuchaczom informacje i porady dotyczące przygotowań do maratonu i zachowań na jego trasie. Poza tym – jako praktyk – pomagałem firmie TIMEX przybliżyć słuchaczom zalety korzystania z pulsometrów. Bez nich naprawdę łatwo o problemy w początkowym okresie biegania! Do tego GPS i nagrywarka, dzięki której można odtworzyć cały trening na monitorze komputera. Za moich reprezentacyjnych czasów nie do pomyślenia, a teraz powszechnie dostępne… Polecam!

Jednym z prelegentów podczas tych seminariów był nasz mistrz dystansu 400 m przez płotki, Paweł Januszewski. Nie, nie doradzał jak pobiec maraton, bo sam się dopiero przygotowywał do maratońskiego debiutu. Opowiadali wraz z Przemkiem Babiarzem o tym, jak się do swoich debiutów przygotowywali. Czy moja książka przyda się na dzień przed startem? Jutro się okaże, bo Paweł obiecał przeczytać ją w rekordowym tempie!

W niedzielę rano byłem gościem Kingi Rusin i Marcina Mellera, którzy w telewizji TVN „zachęcali” do biegania.

Jedno mogę powiedzieć po tym wywiadzie – trudno się rozmawia z totalnymi laikami biegowymi!!! Meller, chciał poznać maraton przede wszystkim w kontekście sensu i opłacalności treningu, czyli ilości zarobionych w ten sposób pieniędzy. Kinga Rusin przeciwnie, rozumiała maraton tylko jako formę dbałości o swoje zdrowie. A prawda leży – jak zwykle – po środku. Gdyby oboje biegali, jestem pewien, że rozmowa potoczyłaby się w zupełnie innym kierunku!

Gdy kończyła się nasz rozmowa w telewizji, na Krakowskim Przedmieściu padał strzał będący sygnałem do rozpoczęcia maratonu. Na zdjęciu czołówka biegu na Placu Teatralnym, przed Grobem Nieznanego Żołnierza.

Biegacze przebiegali obok Hotelu VICTORIA. Zapewne wielu z nich marzyło w tym momencie o chwili swojej victorii na mecie maratonu. Bo maraton ma to do siebie, że aby zwyciężyć nie trzeba być pierwszym na mecie! Ta grupa walczy np. o „połamanie” 3:30. Jeśli uda im się zrealizować ten plan, przeżyją za linią mety trudną do opisania chwilę victorii, będą niemal wniebowzięci. W realizacji planu pomaga im pace maker, którego muszą pilnować, by dobiec do mety w tym upragnionym czasie.

Trzeba przyznać, że szkoły, które zaangażowały się organizacyjnie w pomoc biegaczom na trasie, sumiennie podeszły do tematu. Na punktach z napojami uczennice i uczniowie sprawiali wrażenie, że to od nich zależy pomyślność realizacji planów każdego biegacza. I nie mylili się!!! A przy tym byli bardzo fajnie poubierani, co na pewno pomagało wielu przełamać monotonię maratońskiego dystansu!

Kilka miesięcy temu inicjowałem w tym miejscu wraz z Maciejem Kurzajewskim i grupą sympatyków biegania początek przygotowań do 27. MW (patrz 16.04., godz. 16:00). Jak to szybko minęło – biegacze są już na trasie! Król Zygmunt z wysokości swej kolumny radośnie, choć nie po polsku – ani chlebem, ani solą – ale po królewsku – krzyżem i szablą – witał przebiegających u jego stóp biegaczy. Jemu też należy się chwila oddechu od królewskich obowiązków! Podobno kosmolodzy z Polskiej Akademii Nauk zarejestrowali pomiędzy 9:30 a 11:00 niewyraźne słowa dochodzące z ust Jego Wysokości, coś jakby: daway, daway! Czyżby król ożył na widok maratończyków?

O 11:15 wiadomo już było, że zwyciężył Grzegorz Gajdus – drugi w historii tego maratonu rekordzista Polski, który wygrał w Warszawie. Poprzednio dokonał tego Jerzy Gros w 1980 roku (że też chciało mu się wtedy biegać – przez niego byłem tylko drugi 😉 Do zwycięstwa Grzegorz dorzucił też rekord trasy – 2:14:50. Na zdjęciu stoję także wraz z Markiem Szusterem, którego próba ataku na rekord świata skończyła się ostatecznie pobiciem rekordu Polski (mało?), oraz Markiem Gadajewskim z warszawskiej grupy biegowej SBBP (patrz www.sbbp.pl ), który zaliczył w Warszawie tylko 10 km, by za tydzień walczyć o rekord życiowy na trasie maratonu berlińskiego. Marek – już od dzisiaj trzymam kciuki za Twój rekord!

Kenijczycy, którzy dość łatwo rozprawili się z konkurentami podczas wiosennego maratonu we Wrocławiu, musieli tym razem obejść się smakiem. Obaj stanęli wprawdzie na podium dla zwycięzców, ale jego najwyższy stopień zajął Gajdus! Na zdjęciu stoję wraz z ich polskim menedżerem, Sylwestrem Niebudkiem.

Przemek Babiarz swego debiutu nie zaliczył do udanych, choć przez lekką złość przebijała w jego słowach radość z faktu, że do mety jednak dotarł. Po 30 km trafił na znaną wielu maratończykom „ścianę”. Totalne wyczerpanie uniemożliwiało bieg, więc kończył swoje zmagania z własnym ciałem marszobiegiem. Byle dotrzeć do mety – marzył. Dotarł na 1395. miejscu pośród 1689, którzy linię mety osiągnęli. Następnym razem będzie lepiej – skwitował krótko. I to jest to, co mówią prawie wszyscy maratończycy na mecie. Tak trzymaj Przemku!

Skomentuj

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

You may use these HTML tags and attributes:

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>